Canyonlands – Island in the Sky

10–11 października 2025

Kiedy dotarłem do Parku Narodowego Canyonlands, rozległy płaskowyż Island in the Sky rozpościerał się przede mną jak ogromna kamienna twierdza wznosząca się nad pustynią. Jesienne słońce stało już wysoko, światło było ostre i oślepiające,

dsc 5816

a cienie zbyt krótkie, by pokazać prawdziwą głębię kanionów. Moim pierwszym przystankiem był Shafer Trail Overlook, ale słońce znajdowało się po złej stronie i zamieniało krajobraz w oślepiającą mieszankę jasnego piaskowca i białego nieba. Kanion poniżej, przecięty stromymi serpentynami szlaku Shafer Trail, znikał w oślepiającej mgiełce światła. Postanowiłem więc wrócić tu później, gdy światło stanie się łagodniejsze.

shavertrail from viewpoint opposite information center
Shavertrail from Viewpoint opposite Information center

Kolejnym punktem był Mesa Arch, delikatny kamienny łuk położony na samym skraju stromej krawędzi. To tzw. pothole arch – kruchy, a jednocześnie pełen siły – który niczym rama obejmuje niekończący się widok czerwonych kanionów, skalnych wież i odległych iglic. Spod jego łuku widać było Monster Tower, Washer Woman Arch i Airport Tower, sterczące niczym pradawni strażnicy. W oddali majaczyły ośnieżone Góry La Sal, niemal nierealne w suchym pustynnym powietrzu – błękitne sylwetki z białymi smugami śniegu, unoszące się nad labiryntem ochrowych i karminowych skał.

dsc 5805

Światło było jednak zbyt ostre, więc postanowiłem wrócić później, gdy skały nabiorą ciepłych, wieczornych barw.

Zatrzymałem się przy Candlestick Tower Overlook, niewielkim punkcie widokowym z potężnym pejzażem. Poniżej rozciągał się labirynt kanionów wyrzeźbionych przez rzekę Colorado. Pośrodku stała Candlestick Tower – 140-metrowa kolumna z piaskowca, smukła i prosta jak świeca na stole olbrzyma.

Jej pionowe ściany z piaskowca Wingate mieniły się odcieniami czerwieni i pomarańczu, przetykanymi jaśniejszymi pasami. Skała ta powstała z dawnych wydm piaskowych sprzed około 200 milionów lat – z czasów późnego triasu. Z góry szlak White Rim wił się w dole jak wąska, pylista wstążka wzdłuż krawędzi kanionów, 400 metrów niżej.

Na Grand View Overlook krajobraz otworzył się przede mną w pełnej krasie.

Od punktu widokowego wyruszyłem szlakiem długości około 1 mili (1,6 km), prowadzącym wzdłuż krawędzi do wielkiej skały na końcu. Po drodze mijałem zniekształcone drzewa pustynne, których poskręcane gałęzie wyglądały, jakby pękły od środka. Ich srebrzysta, popękana kora połyskiwała w słońcu, a gałęzie wyginały się w dzikich, niemal rzeźbiarskich kształtach. Widziałem je już wiele razy, ale wciąż na nowo mnie zachwycają – te naturalne cuda, które potrafią przetrwać słońce, wiatr i suszę, zachowując niezwykłe piękno w swojej surowości.

Na końcu szlaku wspiąłem się na skałę. Świat rozpościerał się wokół mnie – warstwa po warstwie kanionów, płaskowyżów i urwisk aż po zamglony horyzont. W dole biegła White Rim Road, w oddali rozciągały się krainy The Maze i The Needles, a jeszcze dalej majaczyły pasma gór. Światło nadal było jasne i płaskie, lecz ogrom przestrzeni przytłaczał – sprawiał, że czułem się maleńki i jednocześnie bardzo żywy.

Przy parkingu szlaku White Rim Overlook zatrzymałem się, by przygotować obiad – sałatkę z marchewki, kilka brownies i resztę polędwicy wieprzowej. Smakowało wyśmienicie, może dlatego, że zrobiłem to sam, siedząc w ciszy i czując zapach szałwii unoszący się w powietrzu. Potem ruszyłem krótkim szlakiem do punktu widokowego, gdzie dotarłem około 14:30. Usiadłem na skałach i przez pół godziny obserwowałem, jak światło i cień przesuwają się po kanionach. Na horyzoncie znowu widniały Góry La Sal, teraz rozmyte w popołudniowej mgle, w kolorach lawendy i dymnego błękitu.

Około czwartej po południu wróciłem do Mesa Arch. Światło było już znacznie lepsze – skały lśniły w ciepłych odcieniach bursztynu i rdzy – ale na zachód słońca było jeszcze za wcześnie. Postanowiłem wrócić następnego ranka na wschód słońca, gdy łuk podobno zapłonie ogniem.

Wieczorem wróciłem jeszcze na Shafer Trail Viewpoint, lecz byłem o kilka minut spóźniony na idealne światło. Mimo to kanion tonął w miękkim blasku zachodu, a serpentynowy szlak w dole lśnił niczym czerwona wstęga.

dsc 5902

Przy Visitor Center, które było już zamknięte, porządkowałem zdjęcia na laptopie. Wkrótce przyjechał mężczyzna z Indii z amerykańskim towarzyszem – jego samochód zsunął się z drogi na szlaku Shafer, a przednie koło zawisło nad przepaścią. Podczas gdy dzwonił po pomoc, pustynia powoli pogrążała się w różowo-fioletowym zmierzchu.

Noc spędziłem na Cowboy Campground, cichym kempingu pod rozgwieżdżonym niebem Utah, by rano nie tracić czasu.

Następnego dnia, o 5:50, byłem już w drodze. Zatrzymałem się na krótko w Visitor Center po kawę i ruszyłem w stronę Mesa Arch. Po drodze rozpadał się deszcz. Przez chwilę myślałem, by zawrócić – lecz gdy dotarłem na parking, deszcz ustał. Powietrze było rześkie i czyste, a ziemia pachniała wilgocią. Wziąłem aparat i statyw i ruszyłem w półmroku w stronę łuku.

Dotarłem na czas, przygotowałem sprzęt, ale słońce się nie pokazało. Gęste chmury zasnuły całe niebo. Słynny ognisty blask się nie pojawił. Byłem rozczarowany, a jednak było w tym coś pięknego – łuk otaczał mgliste kaniony, a przez chmury ledwo przebijały się Góry La Sal, ich śnieżne wierzchołki błyszczały srebrzyście w rozproszonym świetle.

O 8:10 spakowałem sprzęt i niemal natychmiast znów zaczęło padać – tym razem mocno. Krople dudniły o dach samochodu. Pojechałem do Moab, usiadłem w McDonald’s i zacząłem pisać ten raport, patrząc, jak deszcz spływa po szybach.

Około południa deszcz ustał, ale na jutro znów zapowiadano opady. Ponieważ potrzebowałem zezwolenia na wjazd do Arches National Park, postanowiłem ruszyć dalej – do Kayenta, by zobaczyć zachód słońca w Monument Valley. Pustynia ma swój własny rytm – słońce, kamień, deszcz i wiatr – a ja mogłem jedynie za nim podążać.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *